Przypomnijmy – podczas wojny polsko-bolszewickiej mjr Józef Michał Jaklicz, przyszły dowódca 12 pułku piechoty Ziemi Wadowickiej, był szefem sztabu 15 Dywizji Piechoty, a w lipcu 1920 r. objął stanowisko dowódcy 25 pułku piechoty, którym dowodził do września.
Fragmenty korespondencji majora do żony Stanisławy Jakliczowej publikujemy za opracowaniem Rok 1920. Wojna polsko-radziecka we wspomnieniach i innych dokumentach.
Trudno dać jasną i ścisłą odpowiedz, co jest przyczyną niepowodzeń naszych na froncie. Zapewne przeważające siły rosyjskie, dobrze zorganizowane i prowadzone. Ale to nie jest powód zasadniczy. Ten zaś wiąże się z naszą psychiką. Nasz żołnierz jest dobry i bitny, choć za krótko jest w polu, żeby stał się zahartowany na ogień taki, jaki miał miejsce w wojnie światowej. Jednak wytrzyma on wszystko, jeśli będzie miał pewność, że czuwa nad nim oficer, będący przy nim stale i dzielący z nim wszystko, a takich oficerów jest może 20-30 %. Reszta to hołota, niewarta miana oficera. Widziałem oficerów, którzy w największym ogniu prowadzili swoje kompanie na koniu, kompanie rekruckie, zdemoralizowane 400 kilometrowym odwrotem, które normalnie przy pierwszym strzale armatnim powinny pierzchnąć. A jednak te kompanie biły się świetnie i przeprowadzały krwawe kontrataki, a to dlatego że ich dowódca prowadził ich na koniu, że widzieli go wśród siebie narażonego na te same niebezpieczeństwa, uśmiechniętego, pełnego energii, woli i wiary. Takich oficerów jest niewielu, większość czeka pierwszej sposobności, aby opuścić szeregi. …Przyjechawszy do pułku zastałem kilku oficerów bez dystynkcji i stwierdziłem, że zdjęli je ze strachu, bo bolszewicy wziętych do niewoli oficerów rozstrzeliwują. Czy żołnierz może mieć do takiego oficera zaufanie?… mam w pułku kompanie po 120 ludzi prowadzone tylko przez jednego oficera, w innych pułkach prowadzą kompanie nawet sierżanci. Normalnie powinno być czterech oficerów na kompanię. A jednak falangi oficerów kręcą się bezczynnie na naszych tyłach, po etapach i improwizowanych szkołach i o nich Naczelne Dowództwo w dzisiejszym rozgardiaszu nic nie wie i nie może ich zmusić, aby poszli na front. Ich psim obowiązkiem jest pójść, choćby uciec na front, dziś nikt nie zatrzymuje oficera w sztabie, ale oni wczepili się jak wesz kożucha dobrego dekunku i wolą żyć w państwie, którego granicą będzie Bug, wolą nawet gnić w jarzmie pruskim czy rosyjskim, byle tylko nie zginąć albo nie być rannym… mam więcej szacunku dla głupiego umysłowo oficera czy szeregowca, który czynem stwierdza, że jest Polakiem wolnym i bije się o wolność i chce za tę wolność zginąć, niż dla wielce wykształconego inteligenta, który wygłaszać będzie mądre i długi sentencje, sprzeczać się i krytykować rząd czy Naczelne Dowództwo, czy dyplomację, zamiast wziąć karabin, stulić gębę i iść się bić…
Nasze czynniki kierujące nie troszczą się o zaprowiantowanie wojska. Odkąd prowadzę pułk, nie było dnia, żebym otrzymał wszystko, co się żołnierzowi należy. Chleb w 80% jest tak spleśniały, że muszę go wyrzucać. Meldunki moje i groźby nic nie pomagają. Stale z dowództwa dywizji otrzymuję odpowiedź: to nie my, to armia winna. Dajcie żołnierzowi jeść, to będzie się bił. Słota, wszy, pluskwy – nic nie znaczy, ale jeść, i to dobrze, musi.
Następny powód, to już bardzo wysoko stojące w wojsku czynniki kierujące, które nie przewidziały i nie liczyły się z odwrotem i nie przygotowały nam linii obronnych.
A następny powód – to naród nasz. Bolszewicy stoją na Narwi, dwa kroki od Warszawy i tylko jedna linia obronna. W takiej sytuacji kto ma silne dłonie i choć iskrę ambicji, idzie do wojska. Dziś nie czas krytykować, czy wyprawa na Kijów była potrzebna, czy nie. Czas najostatniejszy, aby obwarować Wisłę okopami i drutem i nie oddać jej póki żyje chociażby jeden mężczyzna, a jeśli będzie wzięta, to jak Lwów winna bronić się wewnątrz murów. Nie wierzę w rokowania i jestem ich przeciwnikiem, wierzę w oręż, wierzę w to, że skoro bolszewicy weszli już na ziemie rdzennie polskie, to dla nas walka łatwiejsza, bo na ich tyłach winny powstać powstania, zasadzki, napaści na tyły z bronią czy bez, wszystko jedno, oni nie mają takiej siły militarnej, aby obsadzić zdobyte etapy. Rokowania przyniosą nam szereg upokorzeń, przemocy, hańby, jak to już nota Tuchaczewskiego stwierdziła. A nam wolno zginąć, spodlić się nie wolno. My się jednak spadlamy i hańbimy…[- -]
Stobychwa 31. 7. 1920
Z radością chciałem zginąć na pierwszym wypadzie, z radością, bo poszły wiadomości, że ofensywa bolszewicka pod Warszawą wstrzymana, że zaczęła się nasza ofensywa, że Łomża, Brześć odbite, że posuwamy się naprzód.
Przez dwie doby piłem z gen. Bałachowiczem. Jest to człowiek bez ideologii, zbój i morderca i takich samych ma towarzyszy-podkomendnych. Jest to dywizja, która swego czasu przeszła na naszą stronę, składająca się z Rosjan, Szwedów, Finów. Nie znają pardonu i przypominają barbarzyńców… Przy mnie rzucali mu pod nogi (Batce, jak go nazywają) głowy bolszewików ścięte szablami. Jeśli coś mu się nie podoba u jego oficerów lub żołnierzy, to osobiście ich strzela przed frontem lub każe się samym wieszać. Spełniają to bez oporu, patrzą mu w oczy jak psy.
Piłem z nim całą noc dzisiejszą, a rano on z grupą swoją , a ja z pułkiem poszliśmy na wypad. Masakra bolszewików była straszna. Pięciokrotnie większe zmasowane siły bolszewickie rozbiliśmy i zmusiliśmy do ucieczki. Po południu przyszedł rozkaz odwrotu, rozkaz o opuszczeniu linii Bugu. Jestem skamieniały z bólu i męki. [- -]
11.9. Rozpoczęliśmy ofensywę. Jestem z pułkiem 15 km na przodzie, bo ofensywy nie przygotowano, a inne oddziały nawet Bugu jeszcze nie przeszły. Nieudolność sztabów nadzwyczajna, żadnego manewru, żadnego okrążenia, tak po chamsku idziemy naprzód i wypychamy nieprzyjaciela. [- -]
We wsi, do której przymaszerowałem dzisiaj, stałem w 1916 roku przez dwa tygodnie. Wówczas nie było tu ani jednego mieszkańca, wieś była jednak cała. Dzisiaj są wprawdzie nieliczni mieszkańcy, ale jedynie moja chałupa jest możliwa do mieszkania, wszystkie spalone, zniszczone, głód i nędza przerażająca. W jednej z chałup sześć osób wymarło z głodu.
8.8.1920