Z chwilą wybuchu I wojny światowej karmelici bosi i ich klasztor na wadowickiej „Górce” znaleźli się w wirze wydarzeń. 9 września 1914 roku na dziedzińcu przysięgę złożyło 700 Sokołów, do których gorące patriotyczne przemówienie wygłosił przeor o. Kazimierz Rybka. Zaledwie 11 dni później w klasztorze pojawiła się komisja wojskowa, która po przeprowadzonej inspekcji nakazała opróżnić parter i pierwsze piętro na potrzeby szpitala wojennego. Od tej chwili w pomieszczeniach klasztornych organizowano coraz to nowe szpitale wojskowe. Po bitwie gorlickiej i odzyskaniu przez armię austriacką twierdzy przemyskiej w połowie 1915 roku do obozów w Wadowicach i Rokowie ruszyły setki rosyjskich jeńców. Ranni żołnierze armii carskiej, w tym wielu wcielonych do niej Polaków, znaleźli się w klasztornym szpitalu. Kolejna zmiana pacjentów nastąpiła roku później. Jeńców przeniesiono do szpitala obozowego, a w czerwcu 1916 roku sale zapełniły się rannymi z armii austriackiej, walczącymi dotąd na Wołyniu. W grudniu 1916 roku wszystkich chorych przeniesiono do szpitala wojskowego przy ulicy Zatorskiej a karmelici odzyskali swój budynek – z tym jednak zastrzeżeniem, że w razie potrzeby znów udostępnią swoje pomieszczenia dla hospitalizacji żołnierzy. Ta zapowiedź została szybko zrealizowana bo już w maju 1917 roku w klasztorze umieszczono chorych na gruźlicę polskich żołnierzy z c.k. armii. Był wśród nich – także cierpiący na tą chorobę – kpt lekarz Alozy Szatkowski. Duża liczba umierających „suchotników wojskowych” sprawiła, że szpital nazywano „Himmelkommando” (z języka niemieckiego „himmel” to niebo…). Zaledwie w lutym 1918 roku ostatni gruźlicy opuścili szpital, a już zapełnił się on rannymi z frontu wschodniego.
W listopadzie 1918 roku I wojna światowa dobiegała końca, Polska „wybijała się” na niepodległość, zaś ostatni żołnierze austriaccy opuszczali klasztorny szpital.
W II Rzeczpospolitej zabudowania klasztorne znów zapełniły się wojskowymi pacjentami, których hospitalizowano tu od marca 1919 roku, ale było ich stosunkowo niewielu. W lipcu 1920 roku, w związku z apogeum wojny polsko-bolszewickiej, szykowano pomieszczenia szpitalne w klasztorze na przybycie z frontu rannych żołnierzy armii polskiej. Tymczasem w październiku 1920 roku na „Górkę” maszerowali jeńcy bolszewiccy …
18 X. [1920 roku] Dziś pod wieczór został nam po pierwszy raz wkwaterowany do klasztoru jako do szpitala wojskowego oddział bolszewików-jeńców, przysłany od Warszawy w liczbie 110 chłopa. Niepodobne to do wojska, w ubraniu cywilnym, jakie który mógł zedrzeć z obywateli zajętych przez nich okolic, częścią podartym, częścią prawie bez odzienia, bo w spodniach tylko, bluzce i czapce. Jeden tylko w spodniach, kamizelce, koszuli i czapce, inny jeszcze w spodniach, koszuli i czapce, wielu zaś odziani wprawdzie, choć licho, ale boso, z głowami zwisłymi od głodu i wyczerpania sił. Wlokło się to przez miasto pod komendą jednego żołnierza polskiego bez broni na przedzie, a drugiego w tyle za nimi, jak gromada szkieletów, ku klasztorowi, nie myśląc nawet o jakim oporze lub ucieczce. Jaka zaś ich kultura, takie też i obyczaje i obyczaje i prowadzenie się w klasztorze! [- -] O jakimś uszanowaniu dla zakonników, którzy między nimi przechodzić muszą, o ustąpieniu z drogi żaden z nich nawet nie myśli. Zostali tu (w klasztorze) umieszczeni tylko zdrowi, zaś chorzy, których całe pociągi przychodzą, bywają umieszczani w barakowym (obozowym) szpitalu, obok szpitala wojskowego za miastem przy gościńcu Zatorskim. Mrze ich wielka liczba, dziennie koło 20, tak że gdy przyjdzie kiedyś czas wymiany jeńców między Polską a Rosją bolszewicką, mało ich powróci do domu. [- -]
[Listopad 1920 roku] Między bolszewikami ulokowanymi w szpitalu w klasztorze w dniu 18 zeszłego miesiąca wybuchła w miesiącu bi[ieżącym] cholera, o której wiadomości ukrywały władze wojskowe przed publicznością i przed zakonnikami, twierdząc, że wypadki zachorowania dotyczących bolszewików są nie cholerą, lecz zwykłą gorączką wysokiego stopnia. Gdy jednak takich wypadków „gorączki wysokostopniowej” bywało w klasztornym szpitalu dużo i takich chorych przewożono do szpitala (barakowego) obozowego przy ul. Zatorskiej za miastem, gdzie marło dziennie około 20 (jeńców) bolszewików, a pomiędzy nimi i ci z klasztoru tam przewiezieni na otwarcie przyznaną i wyznaną „cholerę”, i gdy rodzina pewnej praczki obozowej, mieszkającej w mieście, na cholerę zachorowała i częścią wymarła, wtedy publiczność przestraszona zaczęła przez gazety krzyczeć o niebezpieczeństwie tej epidemii, tak że Ministerium o tym dosłyszało i dość ostro władzę tut[ejszych] szpitali wojskowych zapytali, jako ta epidemia mogła ze szpitala bolszewickich jeńców przedostać się do miasta? Skutek tego zapytania był ten, że przestano przyprowadzać do szpitala „wysokostopniowo gorączkujących”, tak że powoli klasztor pozbywa się bolszewickich gości. [- -]
27 XII. Za staraniem komendanta tutejszych szpitali wojskowych, p[ana] pułkownika-lekarza Heine’go, oddział szpitala wojskowego w klasztorze został opróżniony z chorych kilka dni przed Bożym Narodzeniem, przeto podczas Świąt byliśmy nikim niekrępowani i mieliśmy Święta swobodne i wesołe, mogliśmy z Dzieciątkiem w żłóbku chodzić ze śpiewem z chóru do refektarza i na powrót do chóru je po stole odnieść, co do roku 1919 nam było niemożebnym.
[Kronika klasztoru Karmelitów Bosych w Wadowicach 1892-1921, oprac. H. Cz. Gil OCD, s. 451-453]