Kontynuując okupacyjne opowieści, przytaczamy kronikarskie zapisy z roku 1941 oraz wspomnienia kilkunastoletniego wówczas wadowiczanina Jana Izydora Korzeniowskiego * , które koncentrują się wokół dokonywanej przez Niemców reglamentacji żywności. Okupant prowadził rekwizycje już od pierwszych miesięcy wojny, a z biegiem czasu przybierały one na sile. Z kroniki klasztoru karmelitów bosych na „Górce” i wspomnień przyszłego inżyniera górnictwa wyłania się obraz sytuacji ludności cywilnej, której – pod surowymi karami – odebrano nawet możliwość młócenia wcześniej zebranego z pól zboża czy przechowywania najpotrzebniejszych produktów żywnościowych.
20 III [1941] . Dziś po południu policja niemiecka dokonała rewizji po naszym klasztorze i zabrała klucze do magazynu kuchennego z jajkami, smalcem i masłem. O. Bogusławowi [Woźnickiemu] * * kazali zgłosić się na policję, przeciwko któremu mieli jakieś oskarżenie.
21 III [1941] . Powiadomiony o tym o. Bogusław przyjechał zza Skawy [z Generalnego Gubernatorstwa – MW] i zgłosił się na policję. Oskarżono go o to, że skupywał mięso z ukrytego uboju świń. Chwycono właśnie chłopa, który niósł mięso do klasztoru. Jest zaś prawo, że nie wolno gospodarzom zabijać zwierząt, ale trzeba je odstawić do osobno wyznaczonych miejsc, a jeżeli ktoś chce zabić, to musi mieć na to specjalne pozwolenie urzędu. Nie wolno też sprzedawać ani jaj, ani masła i mleka, ale wszystko ma się oddawać do urzędów. Co zaś komu potrzeba, to musi brać na kartki, i to nie tyle, ile by chciał, ale wszystko jest obliczone na deka na osobę. Więc o. Bogusław miał zawinić, że takimi drogami starał się o tłuszcz. Kto wie, jak to się wszystko skończy. Zaznaczyć tu należy, że o. Bogusław nie starał się o to dla naszego klasztoru, tylko dla innych osób, policja zaś myślała, że u nas jest jakiś skład mięsa i zrobiła rewizję.
Dziś przyszli dwaj policjanci i oddali klucze od magazynu, oznajmili jednak, że zabiorą jajka i że za zbieranie jaj przyjdzie jakaś kara.
17 VIII [1941] . Dziś po sumie, a raczej po kazaniu, było odczytane z ambony rozporządzenie z zarządu gospodarskiego, że pod surowymi karami nie wolno ludziom młócić zboża, które z pola zebrali. W stosownym czasie będą wyznaczone punkty zborne, do których będzie trzeba zawieźć zboże i po wymłóceniu każdemu będzie wyznaczona pewna ilość na zasiew i chleb.
Co się tyczy naszego zboża, to N.O. Przeor [o. Augustyn Kozłowski] wystarał się, że możemy młócić na miejscu, ilość jednak wymłóconego zboża ma być podana w urzędzie.
24 VIII [1941] . Dziś, w niedzielę, znowu było czytane z ambony rozporządzenie, że kto chce młócić w domu, ma o to prosić kompetentne władze, to będzie mu dozwolonym, ale pod pewnymi warunkami.
14 IX [1941] . Z urzędu wyszedł zakaz, pod surowymi karami, zbierania owoców z drzew do własnego użytku. We właściwym zaś czasie zebrane, [mają być] do naznaczonych miejsc odstawione.
(Wadowice w zapiskach klasztornych kronikarzy 1892-1945, s. 68-69)
O „biało śnieżnej mące z młyna” marzyli także inni wadowiczanie. Tak wspominał tamten okres i trudy niemieckiej okupacji kilkunastoletni Jan Izydor Korzeniowski (ur. 1930 r.)
Czas okupacji, czas tyranii. Aby zdobyć mąkę, trzeba było mieć ziarno, jakiekolwiek, pszenne, żytnie, z prosa… Handel zbożem był zakazany. Tylko rolnik mógł mieć nadwyżki ponad kontyngent, dla siebie i na siew. Tercjan Szkoły Wydziałowej Żeńskiej imienia cesarza-króla Franciszka Józefa I * * * w Królewskim już nie-Wolnym Mieście Wadowitz Ober Schlesien jeździł na Podstawie, do Tomic, wszędzie gdzie była dostępna wieś i na rowerze, na ramie, przemycał pół worka zboża, przeważnie żyta. Po przyjeździe ukrywał zboże na strychu szkoły niemieckiej * * * * . Część strychu, nad ubikacjami była nieco niżej położona i dostęp do niej prowadził przez niski otwór. Chcąc wejść na stryszek, trzeba było zgiąć się w pół i pokonać kilka stopni. Otwór łatwo było zasłonić czymkolwiek. Worek ze zbożem dodatkowo był zasłonięty belką dachu i niewidoczny nawet wchodzącemu do pomieszczenia. [- -]
Tajne żarno było natomiast w piwnicy – rozebrane i ukryte pośród fragmentów ławek szkolnych i krzeseł przeznaczonych na drewno do rozpalenia w piecach. Ta „drewutnia” była doskonałym schronieniem. Za każdym razem, kiedy potrzeba było zmielić zboże, składało się żarno: ustawiano stół, wkładano kamienne koło a do otworów w nim drążek do kręcenia kamieniem. Urządzenie miało jedną wadę: rozlegał się odgłos mielenia tak, że słychać było go na przejściu między budynkiem szkoły a murem dawnej Spółki Rolnej (Auffanggesellschaft). [- -]
Marzyliśmy jednak o biało śnieżnej mące z młyna.
Zdarzyło się, że okupant, jeden, jedyny raz, nie wiadomo dlaczego, zezwolił legalnie, przez most na Sawie, przekroczyć granicę Generalnej Guberni i zanieść do najbliższego młyna pięć kilo zboża w celu zmielenia i uzyskania bez plew jasnej mąki. Najbliższy młyn był w Kleczy Dolnej. Kawał drogi. Matka zwolniła mnie z lekcji „u Kuzi”, wrzuciła na plecy worek z pięcioma kilogramami pszenicy i wzięła mnie za rękę, mówiąc: – Pójdziemy razem, jakoś to będzie!
Wiem, że bardzo się bała. Ja też. Była blada, milcząca. Moja obecność dodawała jej odwagi. DZiecko z matką to rozczulający obraz…
W milczeniu doszliśmy do mostu drogowego. Szlaban czerwono-czarny, a po lewej stronie budka dla wartowników. Było ciepło, wiosenne słońce grzało już dobrze. W dole wartko płynęła Skawa. Przy budce trzech, raczej leciwych, ubranych na zielono strażników, każdy wyposażony w Maschinengewehr.
Matka zwolniła kroku. Była spięta, szła z opuszczoną głową tak, jakby nie chciała widzieć Grenzwachterów („zielonków”). [- -]
Minęliśmy jednak wartowników bez przeszkód, nie licząc klepnięcia przez wartownika worka na plecach matki. Po drugiej stronie mostu nie było wartowników, być może siedzieli w budce. [- -]
Przed nami Klecza Dolna i droga do Kalwarii Zebrzydowskiej. [- -]
Po drodze spotkaliśmy kilka osób mi nieznanych. Młyn zrobił na mnie wrażenie. Drewniany, z belkami obsypanymi białym pudrem mąki, pełny pasów transmisyjnych.
Pierwszy raz widziałem młyn wewnątrz. Budził moje zaciekawienie.
Transakcja odbyła się szybko: młynarz zważył naszą pszenicę, odliczył prawdopodobny ciężar plew i usypał odpowiednią ilość mąki. Nie wiem ile to było, ale ciężał naszego worka wyraźnie zmalał.
Wróciliśmy do domu dobrze po południu, bez przeszkód. Szczęśliwa Mama marzyła o upieczeniu placka z kruszonką na Wielkanoc… Z białej mąki.
(J. I. Korzeniowski, Szare życie. Wybór opowiadań z lat szkolnych, 62-64)
* Jan Izydor Korzeniowski (ur. 4 IV 1930 r.), wadowiczanin, uczeń wadowickiego gimnazjum. Od 1948 r. mieszkał w Świdnicy, gdzie uczył się w Liceum Przemysłu Kamieniarskiego (1948-1951). Absolwent Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie, gdzie studiował w latach 1951-1955 oraz 1957-1959. Przerwa w studiach związana była ze skierowaniem nakazem pracy do Wrocławia – J. I. Korzeniowski pracował tam w Centralnym Zarządzie Kamieniołomów i Klinkierni Drogowych jako inspektor górniczy. Specjalizował się w technice robót strzelniczych i strzelaniu komorowym. W późniejszych latach współtworzył przepisy górnicze bezpieczeństwa pracy. Wykładowca na Wydziale Górniczym Politechniki Wrocławskiej (wykłady z górnictwa odkrywkowego i projektowania kopalń) oraz w Oficerskiej Szkole Wojsk Inżynieryjnych we Wrocławiu (cywilna technika strzelnicza). Pracownik Dolnośląskiego Biura Projektów Górniczych we Wrocławiu „Poltegor” (1960-1964), dyrektor techniczny, a następnie dyrektor naczelny Biura Projektowo Badawczego Kamieniołomów Drogowych (Biproskal Wrocław). Jest autorem licznych opracowań z dziedziny inżynierii górnictwa oraz kilku zbiorów opowiadań i powieści, m.in.: Szkoła (1996), Powrót w cień miasta (2001), Uśmiech Wadowic (2005). Z ostatniego zbioru opowiadań Szare życie. Wybór opowiadań z lat szkolnych pochodzą cytowane w tekście fragmenty wspomnień.
* * Bogusław Tadeusz Woźnicki OCD (1913-1985), nowicjat rozpoczął w Czernej w 1930 r. przyjmując habit karmelitański z rąk tamtejszego przeora bł. O. Alfonsa Marii Mazurka (1891-1944); przed wybuchem II wojny światowej w klasztorze w Wadowicach, był m.in. kapelanem więzienia i dyrektorem amatorskiego teatru przy prywatnym gimnazjum karmelitów bosych. W 1944 r. aresztowany w Wadowicach przez Gestapo za współpracę z AK, więziony w Bielsku oraz obozach koncentracyjnych Auschwitz i Mauthausen, gdzie doczekał wyzwolenia. Po 1945 r. redaktor reaktywowanego pisma „Głos Karmelu”. Przełożony w kilku klasztorach karmelitańskich. W latach 70. odwiedził karmelitańskie misje w Burundi.
* * * Szkoła Wydziałowa Żeńska im. Franciszka Józefa I , wzniesiona w latach 1899-1901 przy ul. Długiej (później H. Sienkiewicza), przestała istnieć wraz z upadkiem monarchii habsburskiej i odzyskaniem przez Polskę niepodległości. W dwudziestoleciu międzywojennym mieściła się w tym budynku Szkoła Żeńska im. Marii Konopnickiej, a przejściowo także Żeńska Szkoła Powszechna im. Królowej Jadwigi (w 1933 r. szkoły połączono w jedną placówkę). W okresie okupacji hitlerowskiej w budynku był obóz przejściowy dla ludności wysiedlanej do Generalnej Guberni (1940/1941). Do 1 II 1942 r. polska szkoła została całkowicie usunięta (wcześniej trwała systematyczna redukcja etatów nauczycielskich) a w gmachu przy ul. Sienkiewicza (wówczas Immelmann Straße) pomieszczono szkołę niemiecką.
Tercjanem był ojciec Jana Izydora Korzeniowskiego.
* * * * Opis J. I. Korzeniowskiego wskazuje, że przedstawione przez niego wydarzenia mogły mieć miejsce najwcześniej wiosną 1942 r.
Bibliografia
Gil H. Cz. OCD, Ludzie z wadowickiej Górki, Kraków 2012.
Gil H. Cz. OCD, Życie religijne w Wadowicach 1918-1939, „Nasza Przeszłość”, t. 100, 2003, s. 9-75.
Korzeniowski J. I., Szare życie. Wybór opowiadań z lat szkolnych, Wadowice – Świdnica – Kraków – Wrocław, brw.
Studnicki G., Zarys dziejów oświaty i szkolnictwa w Wadowicach, Wadowice 1996.
Wadowice w zapiskach klasztornych kronikarzy 1892-1945, wybór i oprac. H. Cz. Gil OCD, Wadowice 2002.
vivat.agh.edu.pl