Walcząca dotychczas bez większych rezultatów 1 Armia Konna Budionnego zmienia taktykę i uderza 5 czerwca w jednym punkcie – na styku 3 i 6 Armii WP na Ukrainie. Przełamuje polską linię obrony na odcinku Samhorodek–Nowochwastów. 7 czerwca oddziały Budionnego zajmują Żytomierz i Berdyczów, następnie zwracają się w kierunku Kijowa. Podjęta zostaje decyzja o wycofaniu 3 Armii WP z tego obszaru. 8 czerwca w Warszawie rozpoczyna się strajk – pracę przerywają elektrownia, gazownia i wodociągi; na ulice nie wyjeżdżają tramwaje. Atmosferę zaostrza ogłoszona 9 czerwca dymisja premiera Leopolda Skulskiego. 10 czerwca oddziały polskie opuszczają Kijów, unikając groźby otoczenia.
Siemion Budionny (dowódca 1 Armii Konnej):
Patrzyłem przez lornetkę na pole bitwy. Wszędzie kipiały zacięte starcia. [- -] Bojcy rzucali na zasieki z drutu kolczastego kurtki, deski, pnie, maty. Inni rąbali drut kolczasty szablami, rwali kolbami, rozciągali rękami. W wielu miejscach zasieki były już przerwane i w okopach zaczęła się zażarta walka. Tu i tam słyszało się wybuchy granatów, bezładną strzelaninę. [- -]
Nagle w polu widzenia znalazła się grupa polskich jeźdźców. Wyjechali z lasu 1,5 kilometra na północny zachód od Oziernej. [- -] Błysnęły setki szabel i brygada przeszła w galop. Dlaczego nasi zwlekają? Czy zdążą się przegrupować do kontrataku? Gdy trwożne myśli goniły mi po głowie, zdarzyło się coś, czego nie oczekiwałem. Z okopów, oczyszczonych z przeciwnika, gdzie nie powinna zostać żywa dusza, nagle zaterkotał karabin maszynowy. Długa seria cięła po nieprzyjacielskiej konnicy. Upadł jeden ułan, drugi, trzeci… Kilka koni stanęło dęba i runęło na ziemię. Szereg atakujących się rozsypał, część ułanów cofnęła się. [- -] W ciągu kilku minut byliśmy w okopach. Wokół, dokąd sięgał wzrok: w okopach, w lejach, na drutach kolczastych – czasem na wpół przysypane ziemią – leżały trupy ludzi, walały się połamane karabiny, strzelby…
Objechałem zrujnowany okop i zatrzymałem konia przy stanowisku karabinu maszynowego. Rosły jasnowłosy bojec leżał bez ruchu. Wydawało się, że na jego całym ciele nie ma miejsca bez ran, miał połamane nogi, porwane ubranie. Zsiniałymi rękami wczepił się w rękojeść karabinu i tak zamarł, opuściwszy głowę na zmiętą furażkę.
Pod Ozierną, 5 czerwca 1920
[Siemion Budionnyj, Proidiennyj put’, Moskwa 1965, tłum. Agnieszka Knyt]
Por. Kenneth Malcolm Murray (Amerykanin, lotnik z 7 Eskadry Lotniczej im. Kościuszki):
[W trakcie lotu rozpoznawczego pilot Edward Corsi] Spostrzegł ciemną plamę na drodze. Zniżył się, jak tylko mógł, i ujrzał, że skrzyżowanie trzech dróg jest pełne wojska. Budionny koncentrował siły i znów posuwał się na zachód! Corsi znurkował i rzucił dwie bomby, oślepiający błysk oświetlił scenę dzikiej jatki. Potem, podniecony walką, poszedł ślizgiem w dół i począł zaciekle siec z obu swoich kaemów. Ludzie i zwierzęta zbici w dzikie gromady staczali się z drogi między rzadko rosnące drzewa. [- -] Rozwidlenie dróg usłane było trupami, miotającymi się, oszalałymi końmi, ludźmi poskręcanymi w pozach śmierci i rannymi, czołgającymi się pod osłonę drzew. [- -]
Zatoczył koło, by lepiej przyjrzeć się konnicy. Zniżał się coraz bardziej, badając dokładnie teren, licząc kolumny jeźdźców: pięć, sześć, siedem, osiem, dziewięć, wielki Boże! – dziesięć tysięcy. Sami Kozacy!
– To się dzieje naprawdę! – wyszeptał.
Pawłocza (Ukraina), 5 czerwca 1920
[Kenneth Malcolm Murray, Skrzydła nad Polską, „Karta” 21/1997]
Józef Piłsudski:
Ten nowy instrument walki, jakim okazała się dla naszych nieprzygotowanych do tego wojsk jazda Budionnego, stawał się jakąś legendarną, nieprzezwyciężoną siłą i, rzec można, że im dalej od frontu, tym wpływ tej sugestii niepoddającej się rozumowaniu był silniejszy i bardziej nieodparty.
[Józef Piłsudski, Rok 1920 / Michaił Tuchaczewski, Pochód za Wisłę, Łódź 1989]
Maksymilian Majewski w piśmie „Rząd i Wojsko”:
Baczność Warmiacy! Chwila plebiscytu bliska. Chwila ta rozstrzygnie o przynależności Waszej do Polski. Polska chciałaby i te ziemie, które objęte są plebiscytem, przygarnąć do siebie i widzieć je wolnymi i szczęśliwymi. W Waszych rękach więc Warmiacy spoczywa los tej ziemi. Wielką agitację uprawiają Niemcy, chcąc te ziemie nadal zatrzymać, abyście Wy i Wasze dzieci im się wysługiwali. Chcecie przynależeć do Polski, to niechaj każdy jak najspieszniej poda adres obojga płci od 20. roku, miejscowość, datę urodzenia, zawód i wyznanie mieszkających na obczyźnie lub w wolnej już Polsce, celem przybycia na głosowanie. Mieszkańcy, którzy wiecie o pobycie Waszych krewnych lub znajomych mieszkających na obczyźnie, ale urodzonych w powiecie olsztyńskim lub reszelskim, podajcie nam ich adres, abyśmy i tych do głosowania zawezwać mogli.
Warszawa, 6 czerwca 1920
[Maksymilian Majewski, Baczność Warmiacy!,„Rząd i Wojsko” nr 23/1920]
Z informacji „Kuriera Warszawskiego”:
Dziś rano nie przystąpili do zajęć pracownicy elektrowni, tramwajów, wodociągu i w ogóle instytucji miejskich, mających charakter zakładów użyteczności publicznej. Strajkujący pracownicy postawili żądania natury ekonomicznej, pozornie więc zdawać by się mogło, że jedynie nieprzyjęcie tych żądań wywołało strajk. Tymczasem strajk ten ma również tło polityczne. [- -] Przerwano pracę w szpitalach. Chorzy są pozbawieni światła i wody. Bezwzględny, nieludzki strajk dał się więc przede wszystkim we znaki ludziom cierpiącym – przeważnie z warstw uboższych. To owoc posłuchu, jaki robotnicy miejscy dają swoim przywódcom.
Warszawa, 8 czerwca 1920
[Strajk, „Kurier Warszawski” nr 157/1920]
Ppor. Mieczysław Lepecki (1 Dywizja Piechoty):
Wszystkie te wieści nie naruszyły jednak wielkiego zdumienia żołnierzy, wywołanego odwrotem. Przyzwyczajono się pogardzać nieprzyjacielem, uważając go za tchórzliwego, źle zorganizowanego przeciwnika i obecne położenie traktowano jako coś dziwnego, a w każdym razie krótkiego. [- -]
Przed samym opuszczeniem miasta ulice zaczęły przybierać zgoła inny charakter od tego, jaki przez kilkutygodniowy okres naszego pobytu zdołały nabrać. [- -] Co chwila rozlegały się okrzyki rabowanych i wynikały awantury. Sklepy już od dwóch dni były zamknięte, a wszystkie towary, po staremu, starannie schowane. [- -] Do ostatniej niemal chwili łudziliśmy się, że nadejdą nowe rozkazy, nakazujące pozostanie w Kijowie i powstrzymanie odwrotu. Rozkazy takie jednak nie nadeszły.
Około południa poszedłem na Kreszczatik, aby odebrać od fotografa zamówione pierwej zdjęcia. Cała ulica zapełniona była „wrednymi” szumowinami miejskimi. Rozradowane twarze tej hołoty zdradzały niedwuznacznie, że nasz odwrót wywoływał ich żywą radość. Tłum stawał się coraz bezczelniejszy i śmielszy. Na jednej z bocznych ulic [- -] otoczyło mnie kilkunastu wyrostków, „robiąc tłok” i usiłując sprowokować. Na szczęście miałem przy sobie rewolwer i gruby harap z byczej skóry, jaki podówczas często nosili nasi oficerowie. Rewolwerem groziłem, a harapem biłem i jakoś przedostałem się na Bibikowski bulwar.
[- -] Prawdziwe tragedie rozgrywały się na stacji kolejowej. Już od czasu wtargnięcia Budionnego na nasze tyły, a więc od kilku dni, pociągi do Polski nie odchodziły, a ponieważ w Kijowie pozostały jeszcze tysiące Polaków, niechcących [- -] pozostać pod batem bolszewickim, przeto zdenerwowane ich gromady oblegały stację dzień i noc. [- -] Aż serce się krajało, widząc tych ludzi obdartych, bosych, głodnych i zrozpaczonych, którzy z jakimś niezwykłym uporem pchali się do pociągów. Wszyscy zdawali się być zahipnotyzowani jedną myślą: „Do Polski, do Polski!”.
Kijów, 10 czerwca 1920
[Mieczysław Lepecki, W blaskach wojny, Warszawa 1926]
Ppor. Wiktor Tomir Drymmer (szef Sekcji Kontrwywiadu Oddziału II Dowództwa Frontu Południowo-Wschodniego):
Powinienem niezwłocznie opuścić Kijów. Praktycznie nie było to wykonalne, nie mogłem zostawić ani więźniów, ani akt, a jako jedyny środek lokomocji miałem elegancki lekki powóz, zaprzężony w parę siwków. Trzeba było radzić sobie samemu. Wysłałem patrole dla rekwizycji jak największej ilości wozów, bryczek czy innych środków transportu. Po paru godzinach moi ludzie znaleźli samochód osobowy hupmobil z benzyną oraz platformę strażacką zaprzęgniętą w dwa konie. [- -] Akta zajęły prawie całą platformę. Kilku starszych wiekiem więźniów oraz dwóch oficerów ukraińskich jechało moim powozem. Ja z moimi oficerami hupmobilem, reszta szła. W ostatniej chwili objechałem budynki i biura naszego sztabu i kazałem spalić pozostawione akta.
Przejeżdżając z por. Farenholcem koło banku państwowego, pomyślałem sobie, że należałoby zabrać znajdujące się tam pieniądze – po co mają się dostać bolszewikom. Por. Farenholc stał przy drzwiach, zapewniając mi odwrót, szofer z bronią siedział w samochodzie. Nie bez strachu schodziłem z dwoma urzędnikami bankowymi do podziemnego skarbca. Pokazano mi dziesięć czy jedenaście worków – takich, jakich w Polsce używało się do przewożenia kartofli. Powiedzieli mi, że w każdym worku jest milion rubli.
Kijów, 10 czerwca 1920
[Wiktor Tomir Drymmer, W służbie Polsce, Warszawa 1998]
Mjr Tadeusz Kutrzeba (szef Sztabu 3 Armii):
Dowódca armii, wraz z szefem sztabu i oficerem ordynansowym, opuścił Kijów 10 czerwca około godziny 17.00, udając się autem do 1 Dywizji Legionów. [- -] W mieście spokój, sklepy pozamykane, mało osób na ulicach, jednym słowem – typowy nastrój niepewności i oczekiwania na rychłą zmianę władzy. W takim położeniu o akt terrorystyczny nietrudno. Adiutant osobisty – rtm. Sulistrowski – zwraca się ze słusznym zapytaniem: „Czy auto ma jechać szybko, czy pomału?”. Jazda powolna ułatwia celność ewentualnego strzału, jazda szybka może sprawiać wrażenie strachu lub ucieczki. Dowódca armii nakazuje jazdę tempem zwykłym, powolnym.
Kijów, 10 czerwca 1920
[Tadeusz Kutrzeba, Wyprawa kijowska 1920 roku, Warszawa 1937]
Stefan Żeromski w liście do Józefa Piłsudskiego:
Na życzenie Ministerium Spraw Zagranicznych udałem się w okolice Kwidzyna, Malborka, Sztumu itd. dla przedplebiscytowego przypatrzenia się stanowi rzeczy. Po rozejrzeniu się w stosunkach i zapoznaniu z ludźmi przyszedłem do przekonania, że te kraje będą dla nas stracone na zawsze, o ile wojsko polskie nie wkroczy tutaj i nie zajmie ich mocą oręża. Jak by się to dokonać mogło – na drodze wojny czy na drodze samowolnej – to jest rzecz rządu polskiego. Jedno jest pewne, że jeśli Polska chce posiadać Gdańsk, musi posiadać przede wszystkim kolej Warszawa–Mława–Malbork–Gdańsk. Mazury Pruskie same przez się musiałyby być zajęte, gdyż za Polską głosować nie będą. Okolice czysto polskie, ludzie wołający wielkim głosem na zebraniach o wkroczenie wojska polskiego, znakomicie zagospodarowane miasta, jak Sztum, Kwidzyn – które staną się polskimi po upływie dwu–trzech miesięcy, jak staje się już polskim Grudziądz, Tczew, Gniew itd. – nie mogą zostać poza Polską i nie mogą być oddane Niemcom na zagładę.
Raczy Czcigodny Pan Naczelnik wybaczyć, że zatrudniam go tymi swymi myślami, nie będąc do tego upoważnionym. Uważałem jednak za konieczne wskazać wszystkim gorącym ludziom tutejszym ten kierunek, to jest kierunek zwrócenia się do Naczelnika Państwa za przede wszystkim nieodzowny. Jest to głos powszechny, a nawet krzyk powszechny tutejszych ludzi.
Orłowo, 10 czerwca 1920
[Stefan Żeromski, Listy 1919–1925, Warszawa 2010]
Kazimierz Sokołowski (student Uniwersytetu Warszawskiego):
Nad górną Berezyną sytuacja się poprawiła [- -]. Natomiast pod Koziatynem odparto „słabsze ataki nieprzyjaciela”, a pod Czarnobylem rozpoczął się atak bolszewicki, dotąd nieodparty… Sytuacja ciągle ta sama, o ile nie gorsza. Nie uważam, że pisząc te słowa, jestem pesymistą, lecz stwierdzam tylko ciężki moment, w jakim armia i naród dzisiaj się znalazły. [- -]
Strajk warszawski nie wygasa, lecz się rozszerza. Rząd swoje, magistrat swoje, robotnicy – także swoje. Chcąc zaradzić złemu, SSS [Stowarzyszenie Samopomocy Społecznej] pracuje, jak może – i sztubacy, skauci, studenci dozorują elektrowni, stacji filtrów i pomp, jeżdżą (od dziś) kilkoma tramwajami, zwożą zapasy żywności itp. z pomocą wojska, przy poklasku publiczności i drwinach strajkujących. „Kurier Warszawski” utrzymuje, że PPS nie potrafi opanować rozpętanego swą demagogią szału strajkomanii, a robociarze więcej słuchają komunistów.
Warszawa, 11 czerwca 1920
[Kazimierz Sokołowski, Dziennik 1920, Toruń 2018]