5 – 11 czerwca 1920

Walcząca dotychczas bez większych rezultatów 1 Armia Konna Budionnego zmienia taktykę i uderza 5 czerwca w jednym punkcie – na styku 3 i 6 Armii WP na Ukrainie. Przełamuje polską linię obrony na odcinku Samhorodek–Nowochwastów. 7 czerwca oddziały Budionnego zajmują Żytomierz i Berdyczów, następnie zwracają się w kierunku Kijowa. Podjęta zostaje decyzja o wycofaniu 3 Armii WP z tego obszaru. 8 czerwca w Warszawie rozpoczyna się strajk – pracę przerywają elektrownia, gazownia i wodociągi; na ulice nie wyjeżdżają tramwaje. Atmosferę zaostrza ogłoszona 9 czerwca dymisja premiera Leopolda Skulskiego. 10 czerwca oddziały polskie opuszczają Kijów, unikając groźby otoczenia.

Premier Leopold Skulski, sprawujący urząd prezesa Rady Ministrów od 13 grudnia 1919 r. do 9 czerwca roku 1920. Fot. Wacław Saryusz Wolski / Narodowe Archiwum Cyfrowe

Siemion Budionny (dowódca 1 Armii Konnej):

Patrzyłem przez lornetkę na pole bitwy. Wszędzie kipiały zacięte starcia. [- -] Bojcy rzucali na zasieki z drutu kolczastego kurtki, deski, pnie, maty. Inni rąbali drut kolczasty szablami, rwali kolbami, rozciągali rękami. W wielu miejscach zasieki były już przerwane i w okopach zaczęła się zażarta walka. Tu i tam słyszało się wybuchy granatów, bezładną strzelaninę. [- -]

Nagle w polu widzenia znalazła się grupa polskich jeźdźców. Wyjechali z lasu 1,5 kilometra na północny zachód od Oziernej. [- -] Błysnęły setki szabel i brygada przeszła w galop. Dlaczego nasi zwlekają? Czy zdążą się przegrupować do kontrataku? Gdy trwożne myśli goniły mi po głowie, zdarzyło się coś, czego nie oczekiwałem. Z okopów, oczyszczonych z przeciwnika, gdzie nie powinna zostać żywa dusza, nagle zaterkotał karabin maszynowy. Długa seria cięła po nieprzyjacielskiej konnicy. Upadł jeden ułan, drugi, trzeci… Kilka koni stanęło dęba i runęło na ziemię. Szereg atakujących się rozsypał, część ułanów cofnęła się. [- -] W ciągu kilku minut byliśmy w okopach. Wokół, dokąd sięgał wzrok: w okopach, w lejach, na drutach kolczastych – czasem na wpół przysypane ziemią – leżały trupy ludzi, walały się połamane karabiny, strzelby…

Objechałem zrujnowany okop i zatrzymałem konia przy stanowisku karabinu maszynowego. Rosły jasnowłosy bojec leżał bez ruchu. Wydawało się, że na jego całym ciele nie ma miejsca bez ran, miał połamane nogi, porwane ubranie. Zsiniałymi rękami wczepił się w rękojeść karabinu i tak zamarł, opuściwszy głowę na zmiętą furażkę.

Pod Ozierną, 5 czerwca 1920

[Siemion Budionnyj, Proidiennyj put’, Moskwa 1965, tłum. Agnieszka Knyt]

Lwów, 1920. Samolot Ansaldo Balilla Eskadry im. Tadeusza Kościuszki lecący nad miastem. Fot. Instytut Polski i Muzeum im. Gen. Sikorskiego w Londynie / Ośrodek KARTA

Por. Kenneth Malcolm Murray (Amerykanin, lotnik z 7 Eskadry Lotniczej im. Kościuszki):

[W trakcie lotu rozpoznawczego pilot Edward Corsi] Spostrzegł ciemną plamę na drodze. Zniżył się, jak tylko mógł, i ujrzał, że skrzyżowanie trzech dróg jest pełne wojska. Budionny koncentrował siły i znów posuwał się na zachód! Corsi znurkował i rzucił dwie bomby, oślepiający błysk oświetlił scenę dzikiej jatki. Potem, podniecony walką, poszedł ślizgiem w dół i począł zaciekle siec z obu swoich kaemów. Ludzie i zwierzęta zbici w dzikie gromady staczali się z drogi między rzadko rosnące drzewa. [- -] Rozwidlenie dróg usłane było trupami, miotającymi się, oszalałymi końmi, ludźmi poskręcanymi w pozach śmierci i rannymi, czołgającymi się pod osłonę drzew. [- -]

Zato­czył koło, by lepiej przyjrzeć się konnicy. Zniżał się coraz bardziej, badając dokładnie teren, licząc kolumny jeźdźców: pięć, sześć, siedem, osiem, dziewięć, wielki Boże! – dziesięć tysięcy. Sami Kozacy!

– To się dzieje naprawdę! – wyszeptał.

Pawłocza (Ukraina), 5 czerwca 1920

[Kenneth Malcolm Murray, Skrzydła nad Polską, „Karta” 21/1997]

Józef Piłsudski:

Ten nowy instrument walki, jakim okazała się dla naszych nieprzygotowanych do tego wojsk jazda Budionnego, stawał się jakąś legendarną, nieprzezwyciężoną siłą i, rzec można, że im dalej od frontu, tym wpływ tej sugestii niepoddającej się rozumowaniu był silniejszy i bardziej nieodparty.

[Józef Piłsudski, Rok 1920 / Michaił Tuchaczewski, Pochód za Wisłę, Łódź 1989]

Maksymilian Majewski w piśmie „Rząd i Wojsko”:

Baczność Warmiacy! Chwila plebiscytu bliska. Chwila ta rozstrzygnie o przynależności Waszej do Polski. Polska chciałaby i te ziemie, które objęte są plebiscytem, przygarnąć do siebie i widzieć je wolnymi i szczęśliwymi. W Waszych rękach więc Warmiacy spoczywa los tej ziemi. Wielką agitację uprawiają Niemcy, chcąc te ziemie nadal zatrzymać, abyście Wy i Wasze dzieci im się wysługiwali. Chcecie przynależeć do Polski, to niechaj każdy jak najspieszniej poda adres obojga płci od 20. roku, miejscowość, datę urodzenia, zawód i wyznanie mieszkających na obczyźnie lub w wolnej już Polsce, celem przybycia na głosowanie. Mieszkańcy, którzy wiecie o pobycie Waszych krewnych lub znajomych mieszkających na obczyźnie, ale urodzonych w powiecie olsztyńskim lub reszelskim, podajcie nam ich adres, abyśmy i tych do głosowania zawezwać mogli.

Warszawa, 6 czerwca 1920

[Maksymilian Majewski, Baczność Warmiacy!,„Rząd i Wojsko” nr 23/1920]

Z informacji „Kuriera Warszawskiego”:

Dziś rano nie przystąpili do zajęć pracownicy elektrowni, tramwajów, wodociągu i w ogóle instytucji miejskich, mających charakter zakładów użyteczności publicznej. Strajkujący pracownicy postawili żądania natury ekonomicznej, pozornie więc zdawać by się mogło, że jedynie nieprzyjęcie tych żądań wywołało strajk. Tymczasem strajk ten ma również tło polityczne. [- -] Przerwano pracę w szpitalach. Chorzy są pozbawieni światła i wody. Bezwzględny, nieludzki strajk dał się więc przede wszystkim we znaki ludziom cierpiącym – przeważnie z warstw uboższych. To owoc posłuchu, jaki robotnicy miejscy dają swoim przywódcom.

Warszawa, 8 czerwca 1920

[Strajk, „Kurier Warszawski” nr 157/1920]

Ppor. Mieczysław Lepecki (1 Dywizja Piechoty):

Wszy­st­kie te wie­ści nie na­ru­szy­ły jed­nak wiel­kie­go zdu­mie­nia żoł­nie­rzy, wy­wo­ła­ne­go od­wro­tem. Przyzwy­cza­jo­no się po­gar­dzać nie­przy­ja­cie­lem, uważa­jąc go za tchórz­li­we­go, źle zor­ga­ni­zo­wa­ne­go prze­ciw­ni­ka i obe­cne po­ło­że­nie trak­to­wa­no ja­ko coś dziw­ne­go, a w każ­dym ra­zie krót­kie­go. [- -]

Przed sa­mym opu­szcze­niem mia­sta uli­ce za­czę­ły przy­bie­rać zgo­ła in­ny cha­rak­ter od te­go, ja­ki przez kil­ku­ty­go­dnio­wy okres na­sze­go po­by­tu zdo­ła­ły nabrać. [- -] Co chwi­la roz­le­ga­ły się okrzy­ki rabowanych i wy­ni­ka­ły awan­tu­ry. Skle­py już od dwóch dni by­ły za­mknię­te, a wszy­st­kie to­wa­ry, po sta­re­mu, sta­ran­nie scho­wa­ne. [- -] Do ostat­niej niemal chwi­li łu­dzi­li­śmy się, że nadej­dą no­we rozkazy, na­ka­zu­ją­ce po­zo­sta­nie w Ki­jo­wie i powstrzy­ma­nie od­wro­tu. Roz­ka­zy ta­kie jed­nak nie nadeszły.

Oko­ło po­łu­dnia po­sze­dłem na Kre­szcza­tik, aby odebrać od fo­to­gra­fa za­mówio­ne pier­wej zdję­cia. Cała uli­ca za­peł­nio­na by­ła „wred­ny­mi” szumowinami miej­ski­mi. Roz­ra­do­wa­ne twa­rze tej ho­ło­ty zdra­dza­ły nie­dwu­znacz­nie, że nasz od­wrót wy­wo­ły­wał ich ży­wą ra­dość. Tłum sta­wał się co­raz bez­czel­niej­szy i śmiel­szy. Na jed­nej z bocz­nych ulic [- -] oto­czy­ło mnie kil­ku­na­stu wy­ro­st­ków, „ro­biąc tłok” i usi­łu­jąc spro­wo­ko­wać. Na szczę­ście mia­łem przy so­bie re­wol­wer i gru­by ha­rap z by­czej skóry, ja­ki podów­czas czę­sto no­si­li na­si ofi­ce­ro­wie. Rewolwerem gro­zi­łem, a ha­ra­pem bi­łem i ja­koś przedo­sta­łem się na Bi­bi­kow­ski bul­war.

[- -] Praw­dzi­we tra­ge­die roz­gry­wa­ły się na sta­cji kole­jo­wej. Już od cza­su wtar­gnię­cia Bu­dion­ne­go na na­sze ty­ły, a więc od kil­ku dni, po­cią­gi do Pol­ski nie od­cho­dzi­ły, a po­nie­waż w Ki­jo­wie po­zo­sta­ły je­szcze ty­sią­ce Po­la­ków, niechcą­cych [- -] po­zo­stać pod batem bol­sze­wic­kim, prze­to zde­ner­wo­wa­ne ich groma­dy oble­ga­ły sta­cję dzień i noc. [- -] Aż ser­ce się kra­ja­ło, widząc tych lu­dzi ob­dar­tych, bo­sych, głodnych i zroz­pa­czo­nych, którzy z ja­kimś niezwykłym upo­rem pcha­li się do po­cią­gów. Wszy­scy zda­wa­li się być za­hip­no­ty­zo­wa­ni jed­ną my­ślą: „Do Pol­ski, do Pol­ski!”.

Kijów, 10 czerw­ca 1920

[Mieczysław Lepecki, W blaskach wojny, Warszawa 1926]

Kijów, czerwiec 1920. Polskie oddziały opuszczają miasto. Fot. Centralne Archiwum Wojskowe Wojskowego Biura Historycznego

Ppor. Wiktor Tomir Drymmer (szef Sekcji Kontrwywiadu Oddziału II Dowództwa Frontu Południowo-Wschodniego):

Po­wi­nie­nem nie­zwłocz­nie opu­ścić Ki­jów. Prak­tycz­nie nie by­ło to wy­ko­nal­ne, nie mo­głem zo­sta­wić ani więźniów, ani akt, a ja­ko je­dy­ny śro­dek lo­ko­mo­cji mia­łem ele­ganc­ki lek­ki po­wóz, za­przę­żo­ny w pa­rę siw­ków. Trze­ba by­ło ra­dzić so­bie sa­me­mu. Wy­sła­łem pa­tro­le dla re­kwi­zy­cji jak naj­więk­szej ilo­ści wo­zów, bry­czek czy in­nych środ­ków trans­por­tu. Po pa­ru godzi­nach moi lu­dzie zna­le­źli sa­mo­chód oso­bo­wy hup­mo­bil z ben­zy­ną oraz plat­for­mę stra­żac­ką zaprzę­gnię­tą w dwa ko­nie. [- -] Ak­ta za­ję­ły pra­wie całą plat­for­mę. Kil­ku star­szych wie­kiem wię­źniów oraz dwóch ofi­ce­rów ukra­iń­skich je­cha­ło mo­im powo­zem. Ja z mo­i­mi ofi­ce­ra­mi hup­mo­bi­lem, re­szta szła. W ostat­niej chwi­li ob­je­cha­łem bu­dyn­ki i biu­ra na­sze­go szta­bu i ka­za­łem spa­lić po­zo­sta­wio­ne ak­ta.

Prze­jeż­dża­jąc z por. Fa­re­nhol­cem ko­ło ban­ku państwo­we­go, po­my­śla­łem so­bie, że na­le­ża­ło­by zabrać znaj­du­ją­ce się tam pie­nią­dze – po co ma­ją się do­stać bol­sze­wi­kom. Por. Fa­re­nholc stał przy drzwiach, za­pew­nia­jąc mi od­wrót, szo­fer z bro­nią sie­dział w sa­mo­cho­dzie. Nie bez stra­chu scho­dzi­łem z dwo­ma urzę­dni­ka­mi ban­ko­wy­mi do podziem­ne­go skarb­ca. Po­ka­za­no mi dzie­sięć czy je­de­na­ście worków – ta­kich, ja­kich w Pol­sce uży­wa­ło się do prze­wo­że­nia kar­to­fli. Po­wie­dzie­li mi, że w każ­dym wor­ku jest mi­lion ru­bli.      

Kijów, 10 czerwca 1920

[Wiktor Tomir Drymmer, W służbie Polsce, Warszawa 1998]

Mjr Ta­de­usz Ku­trze­ba (szef Sztabu 3 Armii):

Do­wód­ca ar­mii, wraz z sze­fem szta­bu i ofi­ce­rem ordy­nan­so­wym, opu­ścił Ki­jów 10 czerw­ca oko­ło godzi­ny 17.00, uda­jąc się au­tem do 1 Dy­wi­zji Legionów. [- -] W mie­ście spo­kój, skle­py po­za­my­ka­ne, ma­ło osób na uli­cach, jed­nym sło­wem – ty­po­wy na­strój nie­pew­no­ści i ocze­ki­wa­nia na ry­chłą zmia­nę wła­dzy. W ta­kim po­ło­że­niu o akt ter­ro­ry­stycz­ny nie­trud­no. Ad­iu­tant oso­bi­sty – rtm. Su­li­strow­ski – zwra­ca się ze słu­sznym za­py­ta­niem: „Czy au­to ma je­chać szyb­ko, czy po­ma­łu?”. Ja­zda po­wol­na uła­twia cel­ność ewen­tu­al­ne­go strza­łu, ja­zda szyb­ka mo­że spra­wiać wra­że­nie stra­chu lub uciecz­ki. Do­wód­ca ar­mii na­ka­zu­je ja­zdę tem­pem zwy­kłym, po­wol­nym.

Kijów, 10 czerwca 1920       

[Tadeusz Kutrzeba, Wyprawa kijowska 1920 roku, Warszawa 1937]

1920. Stefan Żeromski podczas podróży na Warmię i Mazury w okresie przygotowań do plebiscytu. Fot. Biblioteka Narodowa

Stefan Żeromski w liście do Józefa Piłsudskiego:

Na życzenie Ministerium Spraw Zagranicznych udałem się w okolice Kwidzyna, Malborka, Sztumu itd. dla przedplebiscytowego przypatrzenia się stanowi rzeczy. Po rozejrzeniu się w stosunkach i zapoznaniu z ludźmi przyszedłem do przekonania, że te kraje będą dla nas stracone na zawsze, o ile wojsko polskie nie wkroczy tutaj i nie zajmie ich mocą oręża. Jak by się to dokonać mogło – na drodze wojny czy na drodze samowolnej – to jest rzecz rządu polskiego. Jedno jest pewne, że jeśli Polska chce posiadać Gdańsk, musi posiadać przede wszystkim kolej Warszawa–Mława–Malbork–Gdańsk. Mazury Pruskie same przez się musia­łyby być zajęte, gdyż za Polską głosować nie będą. Okolice czysto polskie, ludzie wołający wielkim głosem na zebra­niach o wkroczenie wojska polskiego, znakomicie zagospodarowane miasta, jak Sztum, Kwidzyn – które staną się polski­mi po upływie dwu–trzech miesięcy, jak staje się już polskim Grudziądz, Tczew, Gniew itd. – nie mogą zostać poza Pol­ską i nie mogą być oddane Niemcom na zagładę.

Raczy Czcigodny Pan Naczelnik wybaczyć, że zatrudniam go tymi swymi myślami, nie będąc do tego upoważnionym. Uważałem jednak za konieczne wskazać wszystkim gorącym ludziom tutejszym ten kierunek, to jest kierunek zwrócenia się do Naczelnika Państwa za przede wszystkim nieodzow­ny. Jest to głos powszechny, a nawet krzyk powszechny tu­tejszych ludzi.

Orłowo, 10 czerwca 1920

[Stefan Żeromski, Listy 1919–1925, Warszawa 2010]

Kazimierz Sokołowski (student Uniwersytetu Warszawskiego):

Nad górną Berezyną sytuacja się poprawiła [- -]. Natomiast pod Koziatynem odparto „słabsze ataki nieprzyjaciela”, a pod Czarnobylem rozpoczął się atak bolszewicki, dotąd nieodparty… Sytuacja ciągle ta sama, o ile nie gorsza. Nie uważam, że pisząc te słowa, jestem pesymistą, lecz stwierdzam tylko ciężki moment, w jakim armia i naród dzisiaj się znalazły. [- -]

Strajk warszawski nie wygasa, lecz się rozszerza. Rząd swoje, magistrat swoje, robotnicy – także swoje. Chcąc zaradzić złemu, SSS [Stowarzyszenie Samopomocy Społecznej] pracuje, jak może – i sztubacy, skauci, studenci dozorują elektrowni, stacji filtrów i pomp, jeżdżą (od dziś) kilkoma tramwajami, zwożą zapasy żywności itp. z pomocą wojska, przy poklasku publiczności i drwinach strajkujących. „Kurier Warszawski” utrzymuje, że PPS nie potrafi opanować rozpętanego swą demagogią szału strajkomanii, a robociarze więcej słuchają komunistów.

Warszawa, 11 czerwca 1920

[Kazimierz Sokołowski, Dziennik 1920, Toruń 2018]